Człowiek szczęśliwy tym różni się od nieszczęśliwego, że sam nosi swe trudy i smutki. Człowiek nieszczęśliwy szuka kogoś by go obarczyć trudem swego życia.
Paradoks tego postępowania jest taki, że czym dzielniej nosimy swe problemy, tym stają się one mniejsze, a z czasem przemieniają się w radości. Natomiast czym bardziej staramy się je od siebie odepchnąć, przerzucić na innych, tym bardziej narastają, przygniatają nas.
Ko chce przebywać z ludźmi nieszczęśliwymi? Kto chce być obarczony cudzym trudem? Człowiek szczęśliwy gotów jest pomóc drugiemu w jego trudzie. Pomóc to znaczy wesprzeć człowieka, podać pomocną dłoń, chwycić człowieka, a nie jego osobisty ciężar. Bo gdy bierzemy się za czyjś ciężar, pomnażamy go, a gdy wspieramy człowieka w niesieniu, przynosimy ulgę.
Wyruszyć czas.
W drogę ku wolności.
Przez ciemności czas, przez bagnisty las, przez lodowe kraje, kto żyw, niech wstaje!
W drogę ku wolności.
Przez ciemności czas, przez bagnisty las, przez lodowe kraje, kto żyw, niech wstaje!
wtorek, 16 grudnia 2014
niedziela, 30 listopada 2014
Pierwsze czytanie na Pierwszą Niedzielę Adwentu
Albo
będziemy Chrystusowi, albo nas nie będzie! Kraje tzw. zachodnie
porzuciły swe chrześcijańskie korzenie, a teraz toną pod naporem
muzułmańskich przybyszów. Wygonili Chrystusa, bo brakowało im
wolności i popadli w jeszcze większą niewolę. Skrępowali się
więzami politycznej poprawności, wybujałej seksualności, potrzebą
ciągłego przełamywania barier i stereotypów. Kult pieniądza, nihilizm, więcej mieć niż być. Odrzucili to skąd przyszli i dokąd mieli zmierzać, teraz kręcą się w kółko, kłębią bez celu wzbijając tylko tumany kurzu.
Pan
mówił do Izraelitów że zginą, że ich wytraci, gdy od niego się
odsuną, gdy nie będą słuchać Jego głosu, a podążą za
bożkami. I wydał Pan Kraje Zachodnie w ręce pogan i ręką ludzką
nie da się już ich ocalić.
W Panu jest nasza siła w Nim trzeba nam wyglądać pomocy. Do niego uciekać, przed nim padać na kolana. Tylko u niego nasza nadzieja.
Iz 63, 16b ...
Tyś, Panie, naszym ojcem, "Odkupiciel nasz" to Twoje imię odwieczne.
Tyś, Panie, naszym ojcem, "Odkupiciel nasz" to Twoje imię odwieczne.
czwartek, 16 października 2014
Mieszkam w wysokiej wieży.
Stoję przy linii, tapiceruję podnóżki. Kolega zagaduje mnie o coś.
Pytam: "Co mówiłeś, możesz powtórzyć?".
To dość częste, szczególnie gdy rozmowa odbywa się po angielsku, ale nie tylko wtedy.
Tym razem naszła mnie refleksja, takie poetyckie skojarzenie:
Mieszkam w wielkim domu, gdzieś głęboko zaszyty za dziesiątkami drzwi, korytarzy, schodów. Gdy ktoś dzwoni do moich drzwi mam do pokonania ogromną odległość i czasem nie zdążam.
Prawie od razu przywiodło mi to na myśl piosenkę "Wieża radości, wieża samotności" zespołu Sztywny Pal Azji:
Mieszkam w wysokiej wieży otoczonej fosą
Mam parasol, który chroni mnie przed nocą
Oddycham głęboko, stawiam piedestały
Jutro będę duży, dzisiaj jestem mały
Stawiam świat na głowie do góry nogami
Na odwrót i wspak bawię się słowami
Na białym czarnym kreślę jakieś plamy
Jutro będę duży, dzisiaj jestem mały
Mieszkam w wysokiej wieży, ona mnie obroni
Nie walczę już z nikim, nie walczę już o nic
Palą się na stosie moje ideały
Jutro będę duży, dzisiaj jestem mały
Stawiam świat na głowie do góry nogami
Na odwrót i wspak bawię się słowami
Na białym czarnym kreślę jakieś plamy
Jutro będę duży, dzisiaj jestem mały
Czy coś takiego miał autor na sercu? Bo raczej nie na myśli.
Nasuwa mi się kolejna myśl:
Bogacz w wielkim domu. Dom jak muzeum, pełen eksponatów. Świątynia przeszłości. Księgi przeglądane w kółko, polerowane zbroje i sztylety, odkurzane dzbany. Przymierzane łańcuchy i zwierciadła.
Wielki majątek do sprzedania, do rozdania ubogim. Jedyna droga by zyskać prawdziwy skarb.
Zamienić to na mały domek z jedną izbą i zawsze niedomkniętymi drziami.
Pytam: "Co mówiłeś, możesz powtórzyć?".
To dość częste, szczególnie gdy rozmowa odbywa się po angielsku, ale nie tylko wtedy.
Tym razem naszła mnie refleksja, takie poetyckie skojarzenie:
Mieszkam w wielkim domu, gdzieś głęboko zaszyty za dziesiątkami drzwi, korytarzy, schodów. Gdy ktoś dzwoni do moich drzwi mam do pokonania ogromną odległość i czasem nie zdążam.
Prawie od razu przywiodło mi to na myśl piosenkę "Wieża radości, wieża samotności" zespołu Sztywny Pal Azji:
Mieszkam w wysokiej wieży otoczonej fosą
Mam parasol, który chroni mnie przed nocą
Oddycham głęboko, stawiam piedestały
Jutro będę duży, dzisiaj jestem mały
Stawiam świat na głowie do góry nogami
Na odwrót i wspak bawię się słowami
Na białym czarnym kreślę jakieś plamy
Jutro będę duży, dzisiaj jestem mały
Mieszkam w wysokiej wieży, ona mnie obroni
Nie walczę już z nikim, nie walczę już o nic
Palą się na stosie moje ideały
Jutro będę duży, dzisiaj jestem mały
Stawiam świat na głowie do góry nogami
Na odwrót i wspak bawię się słowami
Na białym czarnym kreślę jakieś plamy
Jutro będę duży, dzisiaj jestem mały
Czy coś takiego miał autor na sercu? Bo raczej nie na myśli.
Nasuwa mi się kolejna myśl:
Bogacz w wielkim domu. Dom jak muzeum, pełen eksponatów. Świątynia przeszłości. Księgi przeglądane w kółko, polerowane zbroje i sztylety, odkurzane dzbany. Przymierzane łańcuchy i zwierciadła.
Wielki majątek do sprzedania, do rozdania ubogim. Jedyna droga by zyskać prawdziwy skarb.
Zamienić to na mały domek z jedną izbą i zawsze niedomkniętymi drziami.
wtorek, 29 lipca 2014
Głębiej
Wyszedłem dziś na wieczorny spacer. Taki spacer gdy miasto już jest prawie puste, usypia powoli. To dobry czas na refleksję. W zasadzie zawsze przyjdzie jakaś ciekawa, a czasem nawet niesamowita, gdy pójdę za tym głosem wywołującym mnie wieczorem z domu.
Przypomniało mi się dziś wydarzenie z przed paru lat, pewnie z ośmiu. Wracałem pociągiem z dwudniowego wyjazdu. Miałem plecak i rower, a na nim śpiwór i karimatę. Załatwiłem na nim dwie ważne sprawy, jedną bardziej materialną, a drugą bardziej duchową, a przy okazji miałem ciekawą wycieczkę.
Pociąg miał wagony z przedziałami, nie było miejsca na rower, więc stałem z nim przy drzwiach na końcu wagonu. Nie pamiętam teraz czy to było na stacji gdzie wsiadłem, czy już gdzieś po drodze, ale do pociągu wsiadła grupa może z sześciu chłopaków w wieku ok piętnastu lat. W drzwiach prowadzących do korytarza wagonu zatrzymali szczupłego mężczyznę w średnim wieku ze sporą torbą na ramieniu, który zmierzał do wyjścia. W zasadzie to zatrzymał go jeden z nich, chłopak pełen agresji, buntu, reszta szła w ciemno za nim.
Szarpali go krzyczeli na niego, próbowali zabrać mu torbę, a przynajmniej dobrać się do jej zawartości. W pewnym momencie zaczęły wypadać z niej ogórki, a oni tłoczyli się wokół gościa depcząc je.
Trwało to może dziesięć, może dwadzieścia sekund. Patrzyłem na to i w pewnym momencie ruszyłem. W zasadzie ku późniejszemu własnemu zdziwieniu, ruszyłem sam jeden na bandę wyrostków i rozpirzyłem ich w mgnieniu oka. Podszedłem do lidera i mocno pchnąłem go w ramię, może nim potrząsnąłem, powiedziałem pewnie coś w stylu "od... od tego człowieka". W zasadzie to było wszystko co zrobiłem.
Jednym szarpnięciem za ramię i stanowczym głosem zbiłem lidera z pantałyku, a reszta widząc to osłupiała i wycofała się. Gość z torbą ogórków korzystając z sytuacji czmychnął szybko nie oglądając się za siebie. Ja cofnąłem się do roweru, a chłopaki zniknęli w głębi wagonu.
Do tej pory moje refleksje co do tej sytuacji skupiały się na tym, że zadziałem w sposób którego bym sam nie wymyślił. Zadziałałem w sposób skuteczny, odważny. Nie czułem strachu, nie kalkulowałem. Widziałem to że trzeba działać i zadziałałem. Wiele razy napawałem się poczuciem wielkości jakie wiązałem z tym wydarzeniem, życząc sobie powtórki. Widziałem w tym przedziwne boże prowadzenie, bo sam bym tego nie wymyślił, ale równocześnie chciałem spijać śmietankę własnego sukcesu. Postrzegałem to jako obronę niewinnego przed stadem drapieżców.
Dziś przyszła nowa refleksja co do tego wydarzenia, pogłębiająca dotychczasowe. Moja obecność tam nie tylko miała wpływ na mężczyznę, nie tylko jemu pomogłem. Może nawet ważniejsze jest to co to znaczyło dla tych chłopaków. Czy wzięli tę lekcję do siebie? Tego nie wiem. Ale dostali szansę by spojrzeć na siebie, na swoje życie z innej perspektywy, na to co robią i na to co to znaczy.
Zrobiło to na nich wrażenie. Jeden z nich zagadnął mnie później w trakcie podróży, chciał nawiązać jakiś kontakt. Widać było respekt. Tak jak by zobaczył, że obstawiał nie tego konia co trzeba.
Przypomniało mi się dziś wydarzenie z przed paru lat, pewnie z ośmiu. Wracałem pociągiem z dwudniowego wyjazdu. Miałem plecak i rower, a na nim śpiwór i karimatę. Załatwiłem na nim dwie ważne sprawy, jedną bardziej materialną, a drugą bardziej duchową, a przy okazji miałem ciekawą wycieczkę.
Pociąg miał wagony z przedziałami, nie było miejsca na rower, więc stałem z nim przy drzwiach na końcu wagonu. Nie pamiętam teraz czy to było na stacji gdzie wsiadłem, czy już gdzieś po drodze, ale do pociągu wsiadła grupa może z sześciu chłopaków w wieku ok piętnastu lat. W drzwiach prowadzących do korytarza wagonu zatrzymali szczupłego mężczyznę w średnim wieku ze sporą torbą na ramieniu, który zmierzał do wyjścia. W zasadzie to zatrzymał go jeden z nich, chłopak pełen agresji, buntu, reszta szła w ciemno za nim.
Szarpali go krzyczeli na niego, próbowali zabrać mu torbę, a przynajmniej dobrać się do jej zawartości. W pewnym momencie zaczęły wypadać z niej ogórki, a oni tłoczyli się wokół gościa depcząc je.
Trwało to może dziesięć, może dwadzieścia sekund. Patrzyłem na to i w pewnym momencie ruszyłem. W zasadzie ku późniejszemu własnemu zdziwieniu, ruszyłem sam jeden na bandę wyrostków i rozpirzyłem ich w mgnieniu oka. Podszedłem do lidera i mocno pchnąłem go w ramię, może nim potrząsnąłem, powiedziałem pewnie coś w stylu "od... od tego człowieka". W zasadzie to było wszystko co zrobiłem.
Jednym szarpnięciem za ramię i stanowczym głosem zbiłem lidera z pantałyku, a reszta widząc to osłupiała i wycofała się. Gość z torbą ogórków korzystając z sytuacji czmychnął szybko nie oglądając się za siebie. Ja cofnąłem się do roweru, a chłopaki zniknęli w głębi wagonu.
Do tej pory moje refleksje co do tej sytuacji skupiały się na tym, że zadziałem w sposób którego bym sam nie wymyślił. Zadziałałem w sposób skuteczny, odważny. Nie czułem strachu, nie kalkulowałem. Widziałem to że trzeba działać i zadziałałem. Wiele razy napawałem się poczuciem wielkości jakie wiązałem z tym wydarzeniem, życząc sobie powtórki. Widziałem w tym przedziwne boże prowadzenie, bo sam bym tego nie wymyślił, ale równocześnie chciałem spijać śmietankę własnego sukcesu. Postrzegałem to jako obronę niewinnego przed stadem drapieżców.
Dziś przyszła nowa refleksja co do tego wydarzenia, pogłębiająca dotychczasowe. Moja obecność tam nie tylko miała wpływ na mężczyznę, nie tylko jemu pomogłem. Może nawet ważniejsze jest to co to znaczyło dla tych chłopaków. Czy wzięli tę lekcję do siebie? Tego nie wiem. Ale dostali szansę by spojrzeć na siebie, na swoje życie z innej perspektywy, na to co robią i na to co to znaczy.
Zrobiło to na nich wrażenie. Jeden z nich zagadnął mnie później w trakcie podróży, chciał nawiązać jakiś kontakt. Widać było respekt. Tak jak by zobaczył, że obstawiał nie tego konia co trzeba.
Millionaire Mind Intensive
To był bardzo intensywny weekend! Głowa chwilami dymiła, ale nie od ilości podawanych informacji lecz od nadmiaru języka angielskiego. Słuchasz, myślisz, piszesz, mówisz.
Ciesze się ze tam poszedłem, że tego doświadczyłem, ale nie jestem skłonny namawiać każdego by tez to zrobił. Było tam wielu ludzi którzy zrobili już to seminarium, albo inne szkolenia organizowane przez PP i twierdzili że odmieniło to ich życie na lepsze. Wielu ludzi zachowywało się jak by byli na najlepsze zabawie swego życia. Ja tez się dobrze bawiłem, pozwoliłem sobie porwać się emocjom grupy, bawić się i cieszyć tym co się tam działo. Nie napisze co się tam działo, bo może ktoś będzie chciał z tego skorzystać, a bez efektu zaskoczenia nie przyniesie to spodziewanych efektów.
Informacje, ćwiczenia, zadania, bardzo dobre rzeczy, można by na tym skorzystać, zmienić coś w życiu na lepsze. Jest tez druga strona tego medalu, a ten kto go zaprojektował był mistrzem tej sztuki. Druga strona jest taka, ze z lekarstwem na rożne bóle ludzkiego życia podają coś co dla wielu będzie jak haczyk, albo jak kto woli narkotyczna słodycz. Jak to powiedział kolega: "pranie mózgu i manipulacja pragnień".
Czas pokarze co z tego wyrośnie. Czy będą z tego dobre owoce i na lata, czy nie. W tym momencie widzę to, że zdobyłem tam pewna praktyczna wiedze, tzn. zrozumiałem coś robiąc to. Jestem przekonany że dla mnie ten weekend jest na plus. Nie kupiłem tego co chciano mi sprzedać, wziąłem to czego szukałem.
Ciesze się ze tam poszedłem, że tego doświadczyłem, ale nie jestem skłonny namawiać każdego by tez to zrobił. Było tam wielu ludzi którzy zrobili już to seminarium, albo inne szkolenia organizowane przez PP i twierdzili że odmieniło to ich życie na lepsze. Wielu ludzi zachowywało się jak by byli na najlepsze zabawie swego życia. Ja tez się dobrze bawiłem, pozwoliłem sobie porwać się emocjom grupy, bawić się i cieszyć tym co się tam działo. Nie napisze co się tam działo, bo może ktoś będzie chciał z tego skorzystać, a bez efektu zaskoczenia nie przyniesie to spodziewanych efektów.
Informacje, ćwiczenia, zadania, bardzo dobre rzeczy, można by na tym skorzystać, zmienić coś w życiu na lepsze. Jest tez druga strona tego medalu, a ten kto go zaprojektował był mistrzem tej sztuki. Druga strona jest taka, ze z lekarstwem na rożne bóle ludzkiego życia podają coś co dla wielu będzie jak haczyk, albo jak kto woli narkotyczna słodycz. Jak to powiedział kolega: "pranie mózgu i manipulacja pragnień".
Czas pokarze co z tego wyrośnie. Czy będą z tego dobre owoce i na lata, czy nie. W tym momencie widzę to, że zdobyłem tam pewna praktyczna wiedze, tzn. zrozumiałem coś robiąc to. Jestem przekonany że dla mnie ten weekend jest na plus. Nie kupiłem tego co chciano mi sprzedać, wziąłem to czego szukałem.
Motywacja
Jak możne wyglądać dobra motywacja do czytania Pisma Świętego dla chrześcijanina?! Muzułmański kolega z pracy czytający Koran w autobusie w drodze do pracy.
środa, 25 czerwca 2014
Z nienacka
Tak znienacka, przy robieniu obiadu wrócił do mnie przebój z dawnych lat w wykonaniu Krystyny Prońko:
Wypisujesz hasła w mojej dłoni
Potem szczotką ślad flamastra drzesz.
Mówisz, że nikogo się nie boisz,
Że jak przyjdą po nas to ich zjesz, cały ty.
Liście z drzew spadają masłem na dół,
Ty w tej samej kurtce szósty rok.
Na koncertach krzyczysz: "więcej czadu !"
I czytając w wannie tracisz wzrok.
Jesteś lekiem na całe zło
I nadzieją na przyszły rok.
Jesteś gwiazdą w ciemności,
Mistrzem świata w radości,
Oto cały ty.
Jesteś lekiem na całe zło,
I nadzieją na przyszły rok.
Jesteś alfą omegą, hymnem, kolędą
Oto cały ty, nienazwany ty...
Gdy głupota z biedą już mnie mają,
Robisz małpę i mam w domu cyrk.
W oczach ognie znów się zapalają,
I dla ciebie tylko chcę znów żyć.
Jesteś lekiem na całe zło,...
Pamiętam jak rozpalało to we mnie serce. Takim chcę być! By tak mnie widziano.
Dziś przy szykowaniu obiadu zapaliło się serce, coś z tego się udało.
Wypisujesz hasła w mojej dłoni
Potem szczotką ślad flamastra drzesz.
Mówisz, że nikogo się nie boisz,
Że jak przyjdą po nas to ich zjesz, cały ty.
Liście z drzew spadają masłem na dół,
Ty w tej samej kurtce szósty rok.
Na koncertach krzyczysz: "więcej czadu !"
I czytając w wannie tracisz wzrok.
Jesteś lekiem na całe zło
I nadzieją na przyszły rok.
Jesteś gwiazdą w ciemności,
Mistrzem świata w radości,
Oto cały ty.
Jesteś lekiem na całe zło,
I nadzieją na przyszły rok.
Jesteś alfą omegą, hymnem, kolędą
Oto cały ty, nienazwany ty...
Gdy głupota z biedą już mnie mają,
Robisz małpę i mam w domu cyrk.
W oczach ognie znów się zapalają,
I dla ciebie tylko chcę znów żyć.
Jesteś lekiem na całe zło,...
Pamiętam jak rozpalało to we mnie serce. Takim chcę być! By tak mnie widziano.
Dziś przy szykowaniu obiadu zapaliło się serce, coś z tego się udało.
Subskrybuj:
Posty (Atom)